TO BYŁO NOCĄ, GDY KSIĘŻYC JASNO ŚWIECIŁ… – RELACJA GOSI Z TATR

04/08/2013 | Działalność, Relacje

czyli relacja z krótkiego wypadu w Tatry KWL w składzie Gosia, Przemek, Damian (pieszczotliwie zwanych sekcją legnicką ;))

W czwartkowe (25.07.2013), upalne popołudnie, co ważne, bo gwarantowało murowaną pogodę w górach, wyruszyliśmy A4 do Zakopanego. Mijając liczne bramki (cel uświęca środki) późnym wieczorem dotarliśmy do podnóża gór. Zrobiliśmy mały szacher-macher (jak się okazało nie ostatni tego wyjazdu) i ukradkiem wwieźliśmy bagaże drogą otwarta tylko dla góralskich kierowców busów, pod samą kolejkę na Kasprowy (takie numery przechodzą tylko po 22, kiedy nie ma już turystów), po czym Przemek i Damian czmychnęli jak zające szukając miejsca parkingowego, a ja stanęłam na staży plecaków, delektując się słodką bułką. Po 20 minutach chłopcy wrócili i cała trójka objuczona bagażami wyruszyła w kierunku Hali Gąsienicowej, niebieskim szlakiem przez Boczań. W trasie towarzyszyły nam ślepia leśnych zwierząt, czających się gdzieś wśród drzew, nieco wyżej upojny zapach górskiej łąki, aż wreszcie powyżej regla, blask księżyca spływający z nieba na okoliczne szczyty.  Po niespełna półtorej godzinie solidnego marszu dotarliśmy na Halę. Nie mając zarezerwowanego noclegu liczyliśmy się z możliwością spania w kosówce, jednak na horyzoncie spostrzegliśmy jeszcze palące się światełko Betlejemki, co dawało pewną nadzieję na spanie pod dachem. Jednomyślnie zostałam obwołana zwiadowcą i z tajną misją wyproszenia kawałka podłogi ruszyłam do kierownika bazy. W kilku zdaniach okazało się, że gdyby towarzyszyły mi dwie koleżanki… ? to i owszem jakiś nocleg by się znalazł, ale że to koledzy to w Murowańcu powinny znaleźć się dla nas jeszcze miejsca. W schronisku dobijając się do jednego z pokoi faktycznie zastaliśmy kilka wolnych łóżek. Murowaniec okazał się nie taki zły jak go w Internecie malują, wrzątek dają za darmo, a jak się ładnie uśmiechnąć to i nawet można ciasto dostać (zęby szczerzył Damian) :).

Rankiem regulując należność za poprzednią noc (36zł/os) i jednocześnie rezerwując nocleg na dzień następny (recepcja czynna od godziny 9, ale kolejka zaczyna się robić już od 8 albo i wcześniej)  ruszyliśmy zgodnie z planem na spotkanie Orlej Perci. Żar tropików sprawił, że szybko skończyła nam się woda, ale bynajmniej nie humor, np. Damian usilnie starał się wcisnąć wszystkim mijanym przez nas turystom „kukurydzę gotowaną”, którą jak podejrzewam nosił w swoim plecaku na czarną godzinę ? Oczywiście Orlej Perci nie należy lekceważyć, jednak przy idealnych warunkach atmosferycznych tego dnia, wręcz wynudziliśmy się i tylko mój 'cięty dowcip’ bądź katowanie się wizją zimnego piwa w schronisku oraz wzajemne towarzystwo ratowało sytuację. Przed Zadnim Granatem pragnienie w co poniektórych zwyciężyło i tak siedząc i spierając się co dalej dosiadł się do nas  mieszkaniec Torunia imieniem Tadek. Tadek wspaniałomyślnie i bezinteresownie zaproponował nam całą herbatę z termosu. Herbata mimo, że parzyła usta zdawała się świetnie gasić pragnienie. Już we czwórkę zeszliśmy do schroniska, tam obficie racząc się złotym płynem i zajadając specjały schroniskowej kuchni, wesoło snuliśmy opowieści.

Wieczorem w pokoju, pod ciekawskim spojrzeniem naszych nowych, sympatycznych współlokatorów z Gniezna, Przemek zrobił nam powtórkowe szkolenie. Z tym całym naszym szpejem, wypchanymi plecakami i obcą nomenklaturą robiliśmy furorę, do tego stopnia, że nowi znajomi postanowili porzucić swoje plany dnia następnego na rzecz podziwiania i dopingowania nas na ścianie. Jak się wieczorem okazało słowa dotrzymali, tylko my chyba byliśmy zbyt przejęci, żeby zwrócić na nich uwagę. Przy dźwiękach gitary dobiegających z pokoju naprzeciwko (było coś o żuku gnojarzu zakochanym nieszczęśliwie z pluskwie, bywalczyni hoteli :)) wszyscy zasnęliśmy rozmyślając o przygodzie dnia następnego. O 6 rano pobudka i po śniadaniu ruszyliśmy pod Skrajny Grant. Naszym celem było siedmiowyciągowe środkowe żebro wycenione na II – IV. Na miejscu okazało się, że nie my jedni upatrzyliśmy sobie tę drogę. Przed i za nami szło jeszcze po jednym zespole, jednak nie przeszkadzaliśmy sobie, a wręcz na stanowiskach można było umilić sobie czas wymieniając różne informacje. Drogę cały czas sprawnie prowadził Przemek, ponieważ ani ja ani Damian, nieobeznanie z taterniczym rzemiosłem, nie czuliśmy się na siłach, żeby samodzielnie eksplorować skałę. Przemek chyba chcąc trochę urozmaicić sobie drogę, zamiast drogi trójkowej w pewnym momencie wybrał wariant piątkowy (zacięcie Kusiona), ale i z tym daliśmy sobie radę.  Po 3,5 godzinach wspinaczki w zespole 3osobowym na 2 żyłach, stanęliśmy na szczycie. Bezpiecznie, już szlakiem zeszliśmy do schroniska i po błyskawicznym przepakowaniu, ciepło żegnani ruszyliśmy do Kuźnic. Po dwóch godzinach siedzieliśmy już w samochodzie w drodze powrotnej do domu wspominając niedawną przygodę i z determinacją planując następne… c.d.n. ?