To była szybka wyprawa z małymi szansami na powodzenie . Sezon wspinaczkowy na Watzmanna , to czerwiec do końca września , a my wyjeżdżaliśmy 22 października , nie bardzo wiedząc jakie warunki zastaniemy. Wyjechaliśmy z Lubina krótko po północy z niedzieli na poniedziałek , w trójkę : Monika , Bartek i ja. Cała drogę, aż do miejscowości docelowej- Ramzau, pokonywaliśmy w szarej , nieprzyjemnej mgle, połączonej z mżawką .Ciągle nie brakowało nam optymizmu , choć obawy o warunki w górach były coraz większe. W Ramzau czekała nas miła niespodzianka – mgła została poniżej , a nam odsłoniły się góry i zaświeciło słońce . Po szybkim przepakowaniu wyruszyliśmy w stronę schroniska Watzmann położonego na wysokości prawie 2000 m (dokładnie 1928 m) wyruszyliśmy późno już przed 16.00 i wiedzieliśmy ,że za dnia do schroniska nie dojdziemy . Rzeczywiście ok. ¼ drogi , dość trudnym, eksponowanym miejscami , szlakiem dotarliśmy po 20.00. Schronisko było zamknięte , dostępny był niewielki zimowy schron. Zastaliśmy w nim 3 osoby – chyba Austriaków , sadząc z ich szczególnego niemieckiego . Pogoda była super , bezchmurne , rozgwieżdżone niebo , do tego bezwietrznie i ciepło . Tylko w dole widzieliśmy morze mgieł z który jak wyspy wystawały szczyty gór . W schronie kolejna miła niespodzianka : skrzynki butelkowanego pszenicznego piwa stojące pod ścianą. Oczywiście samoobsługa- pieniądze za piwko wrzucało się do małej metalowej puszki zawieszonej przy drzwiach .Patent w Polsce nierealny – pewnie szybko znikło by i piwo i puszka z kasą. Po spokojnej nocy , niepokojeni tylko mysz buszująca za resztkami jedzenia , która szczególnie uwzięła się na Monikę, o godz. 6.00 zaczęliśmy się zbierać do wyjścia na szczyt . Było jeszcze ciemno i musieliśmy czekać na rozwidnienie nie mając rozeznania jak prowadzi droga wejściowa . Wyszliśmy ostatecznie przed 8.00 . Austriacy chyba godzinę wcześniej i byli i już wysoko ponad nami . Góra Watzmann składa się z trzech szczytów licząc od strony schroniska : pierwszy , to Watzmann Hocheck ( 2651 m), drugi najwyższy, Watzmann Mittelsspize ( Szczyt Środkowy ) 2713 m i szczyt zachodni Sudsspitze . Na pierwszy szczyt wchodzi się od schroniska w 3 godziny , na główny z Hocheck jest jeszcze godzina drogi powietrzną ferratą . Właściwie bez problemu dochodzimy pod kopułę szczytową Hocheck .Droga prowadzi skałami trochę poniżej grani , miejscami ubezpieczoną stalową liną. Pod drodze mijają nas już schodzący nasi współlokatorzy ze schronu . Pytam czy byli na Watzmannie , ale odpowiadają , że nie -weszli na Hocheck. Specjalnie mnie to nie zastanowiło , ostatecznie każdy wchodzi gdzie chce . Szedłem pierwszy , Bartek z Moniką zostali nieco z tyłu . Już od pewnego czasy trzeba było przechodzić prze płaty zlodzonego śniegu , ale na szczyt prowadził stromy stok pokryty zaśnieżonym i zalodzonym śniegiem , trudny do przebycia bez raków . a my ich nie mieliśmy. Ostrożnie , wybijając butami stopnie w śniegi podchodzę pod skały szczytu na który stały dwa krzyże . Poniżej na grani stoi mały drewniany schron . Zostawiłem kijki i plecak pod skałką z krzyżem , podszedłem i do schronu i popatrzyłem w kierunku głównego Watzmanna . Teraz zrozumiałem dlaczego tamci zrezygnowali – pod stromymi uskokami turni szczytowej zalegał śnieg , a z daleka było widać ,że skały pokryte są lodem . Wracam do wejścia na Hocheck i widzę stojących ciągle pod stokiem Monikę i Bartka. Bartek woła ,że Monika nie wejdzie ,to dla niej jest zbyt ryzykowne . Rzeczywiście , Monika nie ma żadnego doświadczenia w takim terenie , a każde wyślizgnięcie , to katastrofa . I tak była bardzo dzielna , dochodząc do tego miejsca !Nie próbuję nawet nalegać . Bartek woła ,że zostaje z Moniką . Zaczekajcie chwilę – zaraz zejdę- wołam !Schodzę znów do schronu i patrzę w stronę głównego szczytu . Początkowo chcę zrobić kilka zdjęć . Cała grań , to kolejne turnie , aż do tej najwyższej – wierzchołkowej . Szukając lepszej pozycji do zdjęć schodzę do najbliższej , potem do następnej . Zaskakująco, puszcza dość łatwo ! Jest duża ekspozycja ,a przy bocznych trawersach , oblodzonych i ośnieżonych, trzeba być bardzo czujnym, nie ma tam ubezpieczeń , ale można przytrzymać się bocznych skał . Szczyt ciągnie jak magnes. Kolejna turnia , potem następna i następna . Nagle zaczynam nabierać pewności ,że dotrę na szczyt , który był już na przysłowiowe wyciągnięcie ręki . Teraz w górę po stromej płycie pokrytej śniegiem , na szczęście ubezpieczonej stalową liną i tu niespodzianka , płyta kończy się uskokiem . Schodzę kilkanaście metrów w dół i staję pod ścianą turni szczytowej . Niech to szlag ….!! Eufornia spowodowana bliskością szczytu pryska w jednej chwili . Patrzę w górę na ośnieżone i oblodzone płyty i uskoki -wszystko w pionie , zachody i półki pokryte śniegiem i lodem . To efekt ubiegłotygodniowego załamania pogody , gdy zrezygnowaliśmy z wyjazdu . A że to północna ściana ,słońce tu nie dociera, więc lód i śnieg ma się dobrze . Jak z tego zejść – myślę gorączkowo . Kijki , kask , uprząż z lonżami zostały w plecaku pozostawionym nieopatrznie na Hochecku . Linkę ma Bartek przytroczoną do swojego plecaka . Nie widać też jak dalej prowadzi droga ,a ubezpieczenia pewnie pod śniegiem , do tego wszędzie pod nogami kilkusetmetrowy luft . Cedzę przez zęby przekleństwa !! Do szczyt zaledwie kilkadziesiąt metrów , można wziąść kamień i wrzucić na wierzchołek !!Sytuacja jest i trudna i zabawna jednocześnie , bo raki przed wyjazdem miałem nawet zapakowane do plecaka !! No cóż myślę ,to do przyszłego roku… . Zawracam !I Po pół godzinie jestem znów na Hochecku . Doszło wiele osób , w tym kilku Czechów . Parę osób ma raki , ale na razie nie widzę , aby ktoś chciał pójść moim śladem . Schodzę do czekających na mnie Moniki i Bartka już mocno zaniepokojonych . Mówią , że z tego miejsca , gdzie czekali zawrócił niedawno przewodnik z kilkoma turystami . Schodzimy dość szybko do schroniska i po przepakowaniu , posiłku i uszczupleniu zapasów piwa , rozpoczęliśmy zejście do samochodu . W Ramsau byliśmy ok. 20.00 . Zaraz rozpoczęliśmy powrót do domu ,. Znów przez całą drogę jechaliśmy we mgle ,w przelotnym deszczu i nieprzyjemnym chłodzie .W takiej pogodzie wspomnienie spod Watzmanna wydawało się jakimś pięknym snem . Przed południem w środę dotarliśmy do kraju . Nasza wyprawa została zakończona .
J.D.