Sukces na Dufourspitze (4634 m)

25/10/2019 | Działalność, Relacje

Dufourspitze (4634 m) najwyższy szczyt w masywie Monte Rosy i drugi co do wielkości szczyt masywu Alp . Na szczyt prowadza dwie drogi klasycznej, jedna od strony włoskiej z bazą w schronisku Punta Gnifetti  oraz od strony szwajcarskiej . Obie drogi są poważne i wymagające ,choć oceniane jako średni trudne .Od strony szwajcarskiej problemem jest długie  podejście pod kopułę szczytową lodowcem z mnóstwem niebezpiecznych szczelin oraz mikstowa  droga na szczyt z trudnymi odcinakami skalnymi i ściankami lodowymi o dużej ekspozycji . Dlatego zdobycie szczytu należy zaliczyć do dużego sukcesu, czego dokonała trójka członków KW Lubin : Dorota, Paweł i Andrzej .Szczyt został zdobyty 12 października o 12.10

Poniżej relacja Pawła z ich wyprawy :

Wyjazd ruszył zgodnie z planem w środę wieczorem z Wrocławia o 20.00 w składzie Dorota, Andrzej i Paweł.

Magdę zgarnęliśmy w czwartek o 5.00 z Zurichu. W miejscowości Tasch byliśmy około 10.00. Znaleźliśmy „tani” parking 8 CHF za dobę i zaoferowano na busa do Zermatt (15CHF w dwie strony, taniej niż kolejka)

O godzinie 12.30 byliśmy na wysokości 2800m na stacji Rotenboden z ciężkimi plecakami (namioty, lina, po 3l wody na głowę)  i ruszyliśmy w stronę Monte Rosa Hut.

Po 6h zameldowaliśmy się w schronisku, po drodze idąc za inną ekipą zaliczyliśmy pierwszy zjazd po skałach zakładając punkt na wystającym kamieniu.

Tak jak się spodziewaliśmy schronisko było puste więc cieszyliśmy się jego „luksusami”.

W piątek wiedząc że podchodzimy tylko 1000m na plateo, wyruszyliśmy o 9.00. Podejście po kamieniach i płytach poszło dość sprawnie, później było pole szczelin (około 500m) i też udało nam się je sprawnie pokonać.

Od połowy drogi około 3300m zaczął się głęboki śnieg po uda, trafialiśmy też na szczeliny których dwa lata temu nie spotkaliśmy (widać ocieplenie klimatu).  Po sporym wysiłku o 19.00 zameldowaliśmy się na 3860m.

Wszyscy dobrze się czuliśmy, jednak Magda zdecydowała, że brakuje jej trochę mocy i nie idzie z nami na szczyt.

Pobudkę zaplanowaliśmy na 3 i start na 4. Wyruszyliśmy o 4.55. Po drodze wraz z Dorotą i Andrzejem po raz kolejny przeskakiwaliśmy przez szczeliny i kopaliśmy w głębokim śniegu. Około 10 byliśmy na przełęczy Sattel. Podejście do grani było bardziej dostępne niż dwa lata temu, na lodzie znaleźliśmy kępki śniegu, które ułatwiły podejście do skał (Andrzej podobnie jak poprzednio nie ustrzegł się poślizgu i mógł wypróbować czekan lodowy). O godzinie 12.10 zameldowaliśmy się na szczycie w dobrych humorach. Po chwili radości musiała zapaść decyzja którędy wracamy, stwierdziliśmy że może szybciej będzie zejść w stronę Nordenda.

Niestety nieprzedeptana droga okazała się dość wymagająca. Na początek 7 zjazdów na linie (50m / pół), grube poręczówki były przysypane a rozpięte liny uniemożliwiały zjazdy. Później przejście przez lodowiec i zjazd w szczelinę około 20m. Ten zjazd zapamiętamy na długo (opowiemy o nim na zjeździe w styczniu). Dalszy powrót to szczeliny i głęboki śnieg. O 20.00 dotarliśmy do namiotów (nie jedliśmy i nie piliśmy od szczytu, 8h). A założenie było że zdążymy zejść niżej, niestety warunki nam tego nie ułatwiły. Plan powrotu wstać o 6 i o 8 zacząć schodzić by zdążyć na kolejkę. Wyruszyliśmy o 10. Wracało się dużo lżej chodź większość naszych śladów była zasypana nawianym śniegiem (w nocy nieźle wiało). Przed szczelinami spotkaliśmy dwóch Rosjan, którzy na lekko ze schroniska podążali na szczyt. O 14 byliśmy w schronisku, po wypiciu „resztek” i przepaku ruszyliśmy w stronę kolejki. Niestety późny start zaowocował kolejnym parkingiem, ponieważ przy kolejce byliśmy o 20.15 a ostatnia odjechała o 18 zapadła decyzja o kolejnym noclegu. Na stacji Rotrnboden znajduje się toaleta z obszernym przedsionkiem, postanowiliśmy zaczekać do rana. Mieliśmy wodę i działające elektryczne ogrzewanie. „żyć nie umierać”. Przed 8 wsiedliśmy do kolejki i po 0,5h byliśmy na parkingu. Powrót do kraju bez przygód.

Pozdrowienia dla całego KW i do zobaczenia. Magda/Dorota/Andrzej/Paweł