W sobotę (25.08.2012 r)we wczesnych godzinach rannych powróciliśmy z wyprawy na DOM (4545 m) Uczestnikami wyprawy byli : Jan ,Bartek , Tomek (Tomo) i Mateusz (Mat). Niestety i tym razem , podobnie jak z wyprawy na MB , powróciliśmy bez sukcesu i z tego samego powodu :załamania pogody. Wyjazd zaplanowany na niedziele rano, rozpoczęliśmy z kilkugodzinnym poślizgiem i ostatecznie wyruszyliśmy w południe co jeszcze bardziej zmniejszyło szanse powodzenia z uwagi na krótki zaledwie 7 dniowy termin . Do tego prognozy pogodowe były niepomyślne .Jechaliśmy więc z pełną świadomością możliwości kolejnej porażki , ale wyjazd już się rozkręcił i trudno było z niego zrezygnować . Sprawnie , mimo meczącego nocnego upału ,ok. 4.00 dojechaliśmy do miejscowości Randa przed Zermatt , skąd planowaliśmy wyjście aklimatyzacyjne . Było zbyt wcześnie , aby wyruszać w góry na zaplanowaną aklimatyzację , więc zatrzymaliśmy się na parkingu przed kortem tenisowym i ułożyliśmy się do spania : Ja i Bartek w samochodzie , Tomek i Mateusz na trawie przed siatką kortu. Prawie natychmiast zapadliśmy w głęboki sen , z którego wyrwało nas walenie w szybę samochodu i wrzask Mateusza : otwieraj , ulewa , otwieraaaj … .Wyskoczyliśmy półprzytomni z samochodu , chwila konsternacji i wybuch śmiechu . To nie była ulewa !To włączył się zraszacz trawnika ustawiony na korcie , który obracając się chlusną struga wody na śpiącego Mateusza i Toma . Po wyjaśnieniu zdarzenia znów ułożyliśmy się do snu , Tomek i Mateusz tym razem na parkingu wzdłuż samochodu bezpiecznie od psotnego zraszacza . Przed ósma rozpoczęliśmy przepakowanie , pozostawiliśmy samochód na parkingu przez campingiem i ruszyliśmy w stronę Weisshornu pokonując wysokość stromą wąska ścieżką poprowadzona wzdłuż rozległego i przepaścistego zbocza . Szliśmy do znanego mi miejsca na odpoczynek i wstępną aklimatyzację . Było południe i upał był nie do zniesienia – zmuszał do zatrzymywania się na odpoczynek i szukania ochrony pod napotkanymi drzewami . Na szczęście po ok. 3 godzinach dotarliśmy na nasze miejsce biwakowe na wys. 2000 m , świetnie położone z przepysznymi widokami , z trawą , drzewami i pobliską woda. Ledwie rozbiliśmy namioty nadciągnęła burza , potem kolejne fale deszczu . Po kilku godzinach przejaśniło się i wyruszyliśmy na rekonesans w stronę lodowca położonego z sąsiadującym z Weisshorenem , szczytem Shalihorn . Kolejna fala deszczu zmusiła nas do powrotu na biwak .Pod wieczór wypogodziło się , a noc była spokojna i pogodna Na drugi dzień , bardzo wcześnie , bo ok. 4.00 wyruszyliśmy pod Weisshorna . Dotarliśmy najpierw do schroniska , potem na lodowiec pod tą góra .Początkowo naszym zamiarem było wejście na rozległą środkową przełęcz , ale potężna lawina jaka runęła z grzmotem z turni nad przełęcz, zmusiła nas do zmiany zaplanowanej trasy . Zdecydowaliśmy się na wejście na przełęcz po lewej stronie , po niezbyt stromym , ale mocno uszczelnionym lodowcu . Po osiągnięciu przełęczy rozpoczęliśmy długie zejście na jeszcze jeden nocleg na naszym biwaku , a następnego dnia wcześnie rano zwinęliśmy biwak i zeszliśmy na odpoczynek na campingu w Randzie . Mateusz , Bartek i Tomek wykorzystali dzień odpoczynku na zwiedzanie Zermatt . Następnego dnia , był to czwartek czekało nas wyjście na biwak pod DOM , a prognozy nie były jednoznaczne – ani dobre , ani złe, ale nie dawały pretekstu do rezygnacji z ataku na DOM . Najbardziej zdeterminowanym na wyjście na był Mateusz , raczący nas ciągle twierdzeniami „ o rozpływających się chmurach” , oknach pogodowych nad DOM-em i zapewnianiem ,ze będzie super pogoda , mimo że chmury nieustannie wypływały groźnie spoza grani .Jednak na razie pogoda utrzymywała się . Wstaliśmy o trzeciej i żeby nie hałasować na campingu podjechaliśmy na parking pod kortem , aby się spakować do wyjścia i zjeść śniadania . Niespodziewanie z wyjścia na DOM zrezygnował Bartek z powodu bolesnych odcisków i odparzeń stóp . Prawie pół godziny trwała ostra wymiana zdań : wychodzimy , czy rezygnujemy . Ostatecznie stanęło na tym , że wychodzimy w trójkę , a Bartosz wraca na camping i poczeka na nasz powrót. Wyruszyliśmy . Na szczęście pogoda utrzymywała się . Droga podejściowa była długa , zróżnicowana I ciekawa . Najbardziej zajęła nas wspinaczka potężna bariera skalną , która musieliśmy pokonać , na szczęście nieźle ubezpieczona . Doszliśmy do nieczynnego z powodu remontu schroniska i rozbiliśmy się wysoko poza nim na wielkiej morenie lodowcowej . Ledwie zdarzyliśmy rozbić i zabezpieczyć namiot , gdy lunął deszcz i przewaliła się burza , a do tego zerwał się silny wiatr . Załamanie pogody stało się faktem . Leżąc w trojkę w namiocie komentowaliśmy wesoło Mateuszowe „rozpływające się chmury „ i „okna pogodowe” Stało się jasne , że atak szczytowy będzie niemożliwy .Pod wieczór korzystając z przerwy w opadach Mateusz i Tomek wyszli w kierunku Festigrat na rekonesans . Wrócili z informacją ,że podejście pod przełączkę w grani prowadzi potrzaskaną skalną moreną , jest skomplikowane i uciążliwe . Przez cała noc , padał deszcz , przeciągały burze i nasiłał się wiatr. O czwartej nad ranem , jeszcze po ciemku , korzystając z przerwy w opadach , zwinęliśmy biwak i rozpoczęliśmy zejście do Randy , gdzie dotarliśmy o 9.30 . Po prysznicu i przepakowaniu się na campingu rozpoczęliśmy powrót do domu . Po drodze jeszcze w Szwajcarii spotkała nas jeszcze jedna śmieszna przygoda. Zatrzymaliśmy się na stacji paliwowej . Zatankowaliśmy ,odjechaliśmy spod dystrybutora , usłyszeliśmy z Bartkiem trzask z tyłu zamykanych drzwi i … odjechaliśmy . Po wielu minutach pod sufitem kabiny pojawiła się dokuczliwa mucha . Chłopaki złapcie ją … odwrócił się i zaskoczony zawołał : A gdzie oni sa !!!??? Obejrzałem się. Miejsca z tyłu były puste . Chłopcy rozpłynęli się jak Mateuszowe chmury . Wybuchnęliśmy śmiechem . Okazało się , ze Tomek i Mateusz nie wsiedli , zamknęli drzwi samochodu i poszli cos kupić do sklepu . Potrzeba nam było prawie pół godziny na objazdy i powrót na stację po spokojnie ( właśnie !) czekających na nas kolegów . Po nocnej , deszczowej podróży przez Niemcy , wcześnie rana dojechaliśmy do Lubina. Bartka jeszcze czekał dojazd do Wrocławia , a Tomka do Warszawy , ale wyprawa została zakończona. Ocena wyprawy jest niejednoznaczna . Trekkingowo była naprawde super , byliśmy zadowoleni . Ale szkoda ,że i tym razem pogoda uniemożliwiła osiągnięcie zamierzonego celu . Ale z górami tak bywa !! J.D.