GIERLACH (2655 MNP) DROGA MARTINA

05/10/2017 | Relacje

Dnia 14 sierpnia ,Marcin Świtoń i Janek Dudarowski zdobyli Gierlach (2655 m) – najwyższy szczyt Tatr. Wejście nastąpiło tzw „drogą Martina„ – graniówką od Polskiego Grzebienia.

Z Tatrzańskiej Polanki wyruszyli w niedzielę 13 sierpnia ok. godz. 23.15  i po nocnym przejściu ok. 5.00 następnego dnia dotarli na Polski Grzebień. Ok. 6.00 rozpoczęli wielogodzinną wspinaczkę niezwykle eksponowaną, ale nie zbyt trudną technicznie   granią. Niezbyt trudną, to ocena dla całej graniówki: po pierwsze dla osób dobrze przygotowanych wspinaczkowo. po drugie z żelazną kondycją i psyche, wreszcie po trzecie, na tej „nietrudnej„ trasie wciąż napotyka się w miejsca, których pokonanie sprawia, że adrenalina wylewa się nosem i uszami.  Wreszcie po czwarte – na początku  jest w miarę łatwo, a trudności rosną bezlitośnie im bliżej jesteśmy szczytu, co budzi zniecierpliwienie i wpędza w spory stres. W czasie długiej wspinaczki, ma się wrażenie niekończącego się ciągu coraz wyższych groźnie wyglądających turni . Do tego pogoda, która miała być w pełni słoneczna, okazała się fatalną szarą mgłą spowijająca grań i skutecznie utrudniająca orientację i wyszukiwanie drogi. Gwoli ścisłości nie prowadzi tam żaden szlak – tam droga, gdzie wola. Do tego zero jakichkolwiek ubezpieczeń z wyjątkiem starego haka napotkanego po drodze. Wspinaliśmy się z tzw. lotną asekuracja. Tu dość istotna uwaga – asekurację liną, oczywiście lotną, może stosować zespół zgrany , mający dobrze opanowane umiejętności tego specyficznego sposobem asekuracji. Jeśli nie posiada się takich umiejętności lepiej w ogóle nie wiązać się liną, a stosować ja tylko w sytuacjach zupełnie koniecznych np. przy pokonaniu uskoku z Wielickiego Szczytu. W sumie specjalnie nie spiesząc się ok. 15.00 dotarli na wierzchołek Gierlacha i po półgodzinnym przebywaniu na szczycie rozpoczęli schodzenie tzw Batożywiecka Próbą.

Droga zejściowa okazała się, bardziej wymagającą niż graniówka mimo wielu ubezpieczeń raczej wątpliwej jakości. Droga zejściowa prowadzi potężnym żlebem  z kruszyzną wymagającą ciągłej czujności. Do tego żleb przecinają progowe uskoki wprawdzie ubezpieczone klamrami  i łańcuchami i nawet zawieszonym kawałkiem starej liny, ale i tak wymagały ogromnego wysiłku. W sumie góra nie odpuszczała nam do końca wysysając reszki sił po nieprzespanej nocy, długim podejściu i wytężającej wielogodzinnej wspinaczce. Po zejściu do Batożywieckiej Doliny dotarliśmy ponownie do Hotelu Śląski  Dom i dalej znów w ciemnościach zeszliśmy przed północą na parking. W tatrzańskiej Polance północą i po paru godzinach snu w samochodzie około południa dotarli do Lubina.

J.D